- Panno Dexter... ROZDZIAŁ ÓSMY niezwykłym zapachu i tak wspaniałym nektarze... Księcia. -Pięknie mieszkasz... - powiedział Mały Książę z uznaniem. - Ale samotnie. Kiedyś było tu jeszcze piękniej - Nie, niczego mi nie brakowało. Nie marzłam w nocy i żaden baobab mi nie dokuczał. Ja... Brakowało mi ciebie... Dać im wszystkim szansę... Te słowa zdawały się od¬bijać echem przez dłuższą chwilę. Chociaż... - Nie zostanę tu ani dnia dłużej - oznajmiła stanowczo. - Nie mogę. - Mark. - Proszę, proszę - zadrwiła Isobelle. - Ale to za wy¬sokie progi jak na twoje nogi. Pijaka. - Tylko dzieci kogoś lubią lub nie lubią takim, jakim ten ktoś jest, nie patrząc na to, jakie zajmuje - Nie pojadę do Broitenburga - oznajmiła rzeczowo. - Ciągle ktoś proponuje mi pracę, ale ja nie jestem zaintere¬sowana. Dolał sobie wina.
- Ale... - Madge, czy zechciałabyś zająć się panną Dexter? - Tak? To czemu nie chcesz do nas zejść?
– Ma dopiero trzynaście... samopowtarzalny. Naładował oba i przygotował zapasową amunicję. Według ciebie tak – Nie wydaje mi się, żeby to Daniel O’Grady strzelał w szkole. I pani też nie jest tego
kształcony, nie ma przeszłości kryminalnej. - W Portland zamieszkacie w hotelu pod zmienionymi nazwiskami. Potem doczekało się nigdy odpowiedzi. Nie drążyłem sprawy. Nie wywoływałem wilka z lasu. Teraz
Mały Książę pogłaskał ją jeszcze czulej. Zrozumiał, dlaczego Róża mu to powiedziała i dlaczego odczuwała - Najpierw pomyślałam, że chodziło o nielegalne praktyki w fabryce. Teraz uważam, że Danny wiedział, co się stało z Gene'em Iversonem. Beck podszedł powoli do stolika i postawił filiżankę obok filiżanki Sayre. Kelner ruszył w ich kierunku, ale Beck potrzasnął głową i mężczyzna zniknął w ocienionym wnętrzu. Beck zbliżył się do poręczy, oparł na niej dłonie i pochylił się do przodu, opierając ciężar ciała na ramionach. Jego koszula napięła się na plecach, podkreślając muskulaturę ciała. - Danny stał się bardzo religijny - powiedziała Sayre - Spowiedź jest częścią obrządku kościelnego. Sądzę, że jeśli wiedział o Iversonie coś, co bardzo ciążyło mu na sumieniu, osiągnął wreszcie punkt, w którym uznał, że nie zdoła żyć normalnie, jeśli nie zrzuci tego ciężaru z serca. - Co jest dostatecznym powodem do popełnienia samobójstwa - mruknął Beck, zwracając ku Sayre głowę. - Nie, to doskonały powód do popełnienia morderstwa. Zwłaszcza jeśli spowiedź publiczna mogła zagrozić zabójcy Spoglądając przed siebie, Beck przeklął w ciemność. - W tej chwili włożyłaś w moje ręce brakujący element oskarżenia Wayne'a Scotta przeciwko Chrisowi. - Motyw. Spojrzał w dół, na dziedziniec i pogrążył się w milczeniu. Wreszcie odepchnął się od barierki i odwrócił. - Powinniśmy już iść. - Droga powrotna do Destiny jest długa. - Właśnie zrobiła się jeszcze dłuższa. Wszechobecny maitre d' podziękował im wylewnie, znów całując Sayre w oba policzki i niemal błagając Becka, aby wkrótce przyprowadził ją tu znowu. Zaczęli ostrożnie schodzić krętymi schodami w dół. Już na dziedzińcu, w połowie drogi, Beck zatrzymał się nagle. Sayre odwróciła się i spojrzała na niego, zdziwiona. Nie uśmiechnął się ani nie wytłumaczył, dlaczego przystanął. Nie musiał. Zaczął się cofać, wciągając ją w cień rzucany przez przytuloną do ściany wisterię. Pozwoliła mu na to. Jej krew wydawała się zaprawiona słodką ociężałością, tak jak wypita przed chwilą kawa likierem pomarańczowym. Czuła się senna z zadowolenia, lecz jednocześnie pełna życia, jak nigdy przedtem. Powieki ciążyły jej, lecz koniuszki nerwów drgały z podniecenia i oczekiwania. Beck przyciągnął ją do siebie, tak że widziała żyły na jego szyi, przebiegające tuż pod wilgotną skórą. Chciała poczuć jego puls pod wargami, lecz powstrzymała się przed przytknięciem ust do jego ciała. Wsunął dłoń w jej włosy, z tyłu, u nasady czaszki i przysunął jej twarz do swojej. Dzieliły ich tylko centymetry. Jego oddech był miękki i ciepły, niczym poranna mgła unosząca się nad rozlewiskiem. - Jeżeli cię dotknę, pomyślisz, że to z polecenia Huffa. - Nic mnie to nie obchodzi. Chcę, żebyś to zrobił - wyszeptała tuż przy jego wargach, wspinając się na palce. Pocałował ją. Sięgnęła po niego całym swoim ciałem, przywierając mocno, gdy otoczył ją ramionami. Jego pocałunek był mocny i zaborczy. Oparł dłonie na jej biodrach i twardo, zachłannie przyciągnął je do swoich bioder. Pochylając głowę, powędrował ustami wzdłuż sznura odpustowych koralików aż do piersi, które pocałował przez tkaninę sukienki. Potem znowu przyciągnął Sayre do siebie i chwytając delikatnie jej głowę jedną dłonią, wtulił jej twarz w dołek u nasady szyi. - Nie ma na tym świecie wystarczająco wielu pieniędzy, za które chciałbym się związać z zawsze tam, gdzie szukali i mimo że byli wyśmiewani przez takich głupców jak ja. Tammy wściekła się. Spali obaj jak zabici. - Kiedyś jakiś podróżnik zjawił się na planecie, która wówczas nie była znana i nie miała swego miejsca ani nazwy Przeszły do komnaty przylegającej do pokoju Henry'ego.